środa, 9 listopada 2016

Uran - rozdział 6

Nastał wieczór. Eryk spacerował po Central Parku, jedynym miejscu w promieniu dwustu kilometrów, w którym znajdowały się prawdziwe drzewa. Przyroda zawsze powodowała w Eryku melancholię oraz poczucie zatracenia w tym technologicznym świecie. Człowiek stał się niewolnikiem własnego dzieła, pomyślał. A może jest to naturalna kolej rzeczy ludzkiej ewolucji? Porzucenie naturalnego otoczenia na rzecz zmechanizowanego. Możliwe, iż taki był plan Boga.
Wiara Eryka była pasmem wzlotów i upadków. Głównie upadków. Podczas swojej życiowej wędrówki, zapoznał się doktrynami wielu religii oraz filozofii. Żadna nie przyniosła mu jednoznacznych odpowiedzi. Kim jest Bóg? Czy w ogóle istnieje? Jeśli tak, to dlaczego dopuszcza do szeroko pojętego zła? Każdy duchowny nabierał wody w usta słysząc te pytania. Mimo to Erykowi zdarzało się rozmawiać z Bogiem. Głównie samotności, ponieważ sporadycznie korzystał z miejsc do tego przeznaczonych. Wybór zależał od tego, która ze świątyń znajduje się akurat najbliżej. Nieopodal Central Parku znajdował się kościół katollicki, a jako że Erykowi zachciało się rozmowy na Najwyższym, udał się w jego kierunku. W zasadzie kościołów katolickich było najwięcej w tej części globu. Jednak gdyby Wielka Wojna potoczyła się inaczej, to nie chrześcijaństwo dzierżyło by tytuł najpotężniejszej religii świata. Jednym z powodów wybuchu tej wojny były napięte stosunki między muzułmanami a resztą świata. W wielu krajach muzułmańskich władzę przejął radykalny islam, przez co spirala globalnego terroryzmu nabierała tempa. Czarę goryczy przelał sześciesiąt lat temu atak na spotkaniu rady ONZ we Włoszech. Świat wtedy zwariował. Zachód wypowiedział otwartą wojnę państwom ISIS. Po dwóch latach konfliktu do walk dołączyły Chiny, widząc w tym okazję do poszerzenia swojego terytorium oraz władzy. Podobnie pomyślała Rosja, która od dawna była nękana problemami ekonomicznymi. Po sześciu latach batalii, kraje muzułmańskie ugięły się. Ustanowiono prawo, które dopuszczało do wyznawania tylko najmniej skrajnych odłamów islamu. Resztę zakwalifikowano jako grupy terrorystyczne lub nielegalne ideologie (jak np. nazizm). Ci, którzy nie chcieli poddać się nowej władzy, uciekli do Afryki. Od dawna reszta świata postawiła krzyżyk na tym kontynencie, traktując go jako plac zabaw, w którym nikogo nie interesuje los dzikusów. Nieprzerwanie trwają tam krwawe walki o władzę między plemionami a niechcianymi gośćmi. Wygrani podzielili się zdobytymi krajami. Najmniej dostała Rosja, głównie państwa, które niegdyś należały do Związku Radzieckiego od strony południowej. Chiny wchłonęły wszystko od Afganistanu, po Malezję i Wietnam, do Korei Północnej. Zachód zadowolił się Bliskim Wschodem.
Dziś Chiny stawiają na przemysł i rozwój technologiczny, rzucając tym samym jakiekolwiek działania religijne w cień. Zachód natomiast splótł religię chrześcijańską z rządami oraz korporacjami, tworząc przy tym niejasny konglomerat. Jeszcze nigdy historii ludzkości kościół katolicki nie sprawował tak potężnej władzy. Eryk był świadom tego układu, ale nie przeszkadzało mu to w goszczeniu się w monumentalnych kościołach.
Dom Boży przy Central Parku był jednak bardzo kameralny i, o dziwo, pusty. To nawet lepiej, stwierdził Eryk. Wciąż nie wiem, czy jesteś gdzieś tam na górze, zaczął swój monolog w duchu. A nawet jeśli istniejesz, to czy mnie słuchasz. A jeśli słuchacz, to czy w ogóle cię obchodzę. Ludzie zwracają się do ciebie, gdy czegoś potrzebują. Nigdy o nic cię nie prosiłem. Dziś jednak błagam o opiekę nad moim zespołem, bowiem czuję, że ta wyprawa będzie najniebezpieczniejszą podróżą, na jaką przyszło nam się wybrać.
Nagle zaskrzypiały drzwi i do kościoła weszła starsza kobieta. Skinęła głową Erykowi i uklękła w pierwszym rzędzie. Myśli Eryka rozproszyły się. Nie mógł już skupić się na własnej modlitwie. Po kilku minutach doszedł do wniosku, że to bez sensu, więc wyszedł z budynku. Była za dwadzieścia dziewiąta wieczorem. Całkiem wcześnie, orzekł Eryk. Zdążę załatwić jeszcze jedną sprawę, po czym wezwał taksówkę.

Po kilkunastu minutach jazdy znalazł się w Starym Brooklynie. Była to jedna z najbiedniejszych dzielnic w Nowym Jorku. Erykowi zdarzyło się w przeszłości pracować jako kurier i najgorzej wspomina właśnie tę część miasta. Został nawet raz obrabowany. Piękne wspomnienia, stwierdził z przekąsem. Dziś jednak przybył do tego zapomnianego przez Boga miejsca w innym celu. Po dziesięciu minutach poszukiwań znalazł wreszcie budynek, który go interesował. Był to dziesięciopiętrowy blok mieszkalny z odchodzącą farbą. Drzwi na klatkę były otwarte, więc Eryk darował sobie korzystanie z wideofonu i po prostu wszedł do budynku. Spodziewał się zastać leżące wokół śmieci i śpiących na schodach ćpunów, ale korytarz był schludny. Najwidoczniej blok ten zamieszkiwały osoby ubogie, lecz starające się żyć godnie. Odnalazł mieszkanie 45 i zapukał do drzwi. Po kilkunastu sekundach otworzył je krępy mężczyzna.
– Kurwa mać, King!
– Witaj, Ben.
– Jeśli przyszedłeś wpłynąć na moją decyzję, to już teraz możesz stąd wypierdalać na jednej nodze.
– Ależ skąd. Prawdę mówiąc podjąłeś właściwą decyzję. Mogę wejść na chwilę?
Ben wyjrzał na korytarz i sprawdził, czy Eryk nie przyszedł z kimś jeszcze.
– Właź – machnął zapraszająco ręką.
Mieszkanie Bena było skromne, ale na swój sposób przytulne. Weszli do kuchni, ponieważ reszta rodziny kładła się już spać.
– Przepraszam za takie powitanie. Ostatnio jestem trochę podminowany.
– Nic się nie stało.
– Chcesz coś do picia.
– Szklanka wody wystarczy.
Ben sięgnął po szklankę z szafki i nalał do niej wodę z butelki.
– Dzięki.
– Czyli nie chcesz mnie ponownie zwerbować do tej szalonej misji? – zapytał Ben opierając się o lodówkę ze skrzyżowanymi rękoma.
– Daj spokój. Każdy głupi w tym biznesie wie, czym jest podróż poza Jowisz.
– Mimo to, wy się skusiliście.
– Ja i Sam nie mamy zbyt wiele do stracenia.
– Jednak wciąż…
– Słuchaj, to było do przewidzenia, że Sam w końcu podejmie się jakiejś samobójczej misji. Już ostatnio było gorąco.
– Jebani gwiezdni piraci, czy jak im tam.
– Obiecałem sobie, że nigdy nie zostawię Sam. Nie ważne jak bardzo szalone decyzje zacznie podejmować. Jednak nie wymagam, aby inni poszli z nią na dno. Zwłaszcza ty. Dlatego nawet jeśli byś się zgodził pilotować, zwyczajnie bym cię zwolnił.
– Nie wiedziałem, że tak ci na mnie zależy – rzekł Ben szczerząc zęby.
Zapadła chwilowa cisza.
– A jak tam mała? – zaczął Eryk.
– Dobrze. Pięć lat staraliśmy się z Mari o dziecko. Już prawie daliśmy sobie spokój, gdy pojawiła się Sara. Ogólnie nie mogę narzekać, ale mam jeszcze na utrzymaniu rodziców Mari. W dodatku muszę spłacać ten jebany dług, który zaciągnąłem za gówniarza. Nie jest lekko. No i chwilowo jestem bez pracy, ale kuzyn ma mi załatwić robotę w przewoźnikach miejskich.
– Dasz radę, Ben. Jesteś jednym z najbardziej zaradnych facetów jakich znam – powiedział Eryk wstając z krzesła.
– Dzięki. Tak w ogóle to powodzenia na tym Uranie. Wróćcie żywi.
Uścisnęli sobie dłoń na pożegnanie.
W drodze do domu Eryk połączył się ze swoim kontem bankowym za pomocą smartringa. Wybrał zakładkę “wykonaj przelew” i wpisał dane odbiorcy. Czy na pewno chcesz zatwierdzić transakcję?, zapytał system.
Ben Mosley kładł się spać obok żony oraz kilkutygodniowej córki, gdy jego odłożony na stoliku smartring zaczął migać. Pewnie przypomnienie o jakiejś zaległej racie, pomyślał przygnębiony. Założył na palec urządzenie i wyświetlił się przed nim hologramowy interfejs. Skrzynka odbiorcza informowała o jednej nieprzeczytanej wiadomości. Jednym ruchem palca otworzył folder. Powiadomienie, które przeczytał Ben tego wieczora, niemal spowodowało u niego migotanie przedsionków.
 “Na Twoje konto zostało przelane milion ecoinów”.

poniedziałek, 7 listopada 2016

Uran - rozdział 5

Wynajęte przez Korporację Górniczą biuro było nieznośnie małe. Zresztą nazwanie tego pomieszczenia biurem to lekkie nadużycie. Pokój z biurkiem i trzema krzesłami, to najwyraźniej wszystko, czego może potrzebować podrzędny kapitan statku kosmicznego. Na szczęście kapitan Samantha Nell była przyzwyczajona do pracy w spartańskich warunkach. Akurat kończyła rozmowę kwalifikacyjną z ostatnim rekrutem, gdy rozległo się pukanie.
– Proszę!
Zza metalowych drzwi pojawił się Eryk.
– Cześć, Sam… – urwał nagle, gdy spostrzegł, iż Nell nie znajduje się sama w pomieszczeniu. – Dzień dobry, pani kapitan – poprawił się szybko.
– Cześć – odpowiedziała nie spuszczając wzroku z przeglądanych dokumentów. – Siadaj – wskazała mu jedyne wolne krzesło obok siebie.
Eryk wykonał polecenie w milczeniu. Przed nimi siedziała dwudziestokilkuletnia dziewczyna. Była ona niską hinduską o przenikliwym spojrzeniu. Długi czarny warkocz opadał jej na ramię, co dodawało niewinności. Mimo to sprawiała wrażenie osoby silnej i budzącej respekt. Eryk spojrzał na jej życiorys, czytany akurat przez Nell. Nazywała się Kajol Khan, pochodziła z Indii, lecz w wieku trzech lat przeprowadziła się z ojcem do Stanów Zjednoczonych. Była absolwentem Wojskowej Szkoły Lotniczej U.S. Przez jakiś czas służyła w armii, ale dwa lata temu przeniosła się na sektor prywatny. Pracowała jako wolny strzelec, miała nawet w przeszłości jeden kontrakt z Korporacją Górniczą na przelot na Marsa. Reasumując była idealnym pilotem do tej misji.
Kapitan Nell odłożyła dokumenty, wstała z krzesła i podała rękę Kajol Khan.
– Witamy na pokładzie, panno Khan. Proszę stawić się jutro z samego rana przy naszym statku. Wieczorem wyślę pani przepustkę na smartring.
– Dziękuję, pani kapitan – odpowiedziała radośnie Kajol. – Nie zawiedzie się pani. Do jutra – pożegnała się, po czym opuściła pomieszczenie.
Eryk wstał i podszedł powoli do ściany trzymając dłonie za plecami. Wyglądał, jakby oglądał obraz powieszony w galerii sztuki, lecz na ścianie nie znajdowało się nic, prócz szarej farby.
– Po co nam pilot? – zapytał po chwili. – Mamy przecież Bena.
– Już nie mamy. Zdezerterował.
– Jak to?
– Gdy mu powiedziałam dla kogo pracujemy i gdzie lecimy, to stwierdził, że nas pojebało do reszty..
– Ech, cały Ben. Rozumiem, że pieniądze go nie przekonały.
– Zawahał się, ale stwierdził, iż to za duże ryzyko i woli być biedny, ale żywy. Wiesz, ostatnio urodziła mu się córka. Od tamtego czasu zrobił się cholernie sentymentalny.
– Ja mogę pilotować Ryski II.
Kapitan Nell wybuchnęła śmiechem.
– No co! – odwrócił się w końcu od ściany. – Przecież potrafię latać tą kupą złomu.
– Prędzej dam ster córce Bena, niż tobie. Zresztą – spoważniała nagle – łatwiej jest znaleźć dobrego pilota, niż bosmana. Nie wychodź ze swojej roli, proszę.
Eryk zaczął spacerować w zamyśleniu po pokoju.
– Rozumiem. Ale dlaczego akurat Khan? Nie było innych chętnych na to stanowisko?
– Wydaje się najbardziej kompetentna.
– I w dodatku niezła z niej laska.
– Że co proszę?
– Och, Sam, mnie nie oszukasz. Owszem, papiery sugerują, że da radę. Ale widziałem jak na nią patrzyłaś.
– Wypraszam sobie!
– Przepraszam. Ale coś mi w niej nie pasuje.
– Przecież nawet z nią nie rozmawiałeś.
– Ale mam staroświeckie przeczucie. A wiesz, że rzadko się ono myli.
– Przesadzasz, Eryku.
– Dobra, ty tu rządzisz. Ale będę ją miał na oku.
– Jak chcesz – westchnęła Nell. – I tak, niezła z niej laska. Jednak pamiętaj, że jestem profesjonalistką i nie sypiam z podwładnymi.
– Ta, boleśnie się o tym przekonałem.
– Ty w dodatku jesteś facetem.
– Prawdziwe skaranie boskie.
Oboje parsknęli śmiechem. Nagle przypomniało się Erykowi zdarzenie, które miało miejsce na korytarzu pół godziny wcześniej.
– Słuchaj – zaczął. – Przed przyjściem tutaj spotkałem na korytarzu Juliusa Syka.
– Pamiętam go, jeden z twoich niedołężnych szefów.
– Dokładnie. Wcisnął mi na siłę taki przedmiot – wyciągnął z kieszeni czarną kostkę – abym podał go komuś, gdybym był przypadkiem w U.T. Musk.
– Dziwne, nikomu nie mówiła jeszcze, że będziemy robić tam postój.
– Zbieg okoliczności, czy może przeciek w Korporacji?
– Szpiegostwo gospodarcze. Słuchaj, oficjalnie nic mi nie mówiłeś. Jak chcesz, możesz to komuś podrzucić, bo i tak zatrzymamy się tam na kilka dni. Kwestia tylko, czy ufasz temu Juliusowi. I co to w ogóle jest? – wskazała palcem na kostkę.
– Nie, nie ufam mu. I nie mam bladego pojęcia co to jest. Jeszcze pomyślę co zrobię. Na pewno nie kiwnę palcem, póki nie dowiem się, czym, u licha, jest ta kostka.

piątek, 4 listopada 2016

Uran - rozdział 4

Nazajutrz Eryk udał się do hangaru w centrum. Przed spotkaniem z kapitan Nell postanowił odwiedzić Ryski II, przy którym pracowało tuzin techników. Korporacja Górnicza zaproponowała wypożyczenie silników napędzanych syntezą termojądrową na czas wyprawy. Silniki, które posiadał wcześniej Ryski II, osiągały prędkość zaledwie czterdziestu kilometrów na sekundę. Oznaczało to prawie dwuletnią podróż na Uran. W jedną stronę. Technicy Korporacji, po przeprowadzeniu przeglądu technicznego, zaproponowali zmianę napędu, który nie będzie potrzebował przebudowy całej instalacji. Niestety dwudziestoletni staż Ryski II nie pozwalał na wbudowanie najnowszych i najszybszych wersji, które osiągały nawet ponad trzysta kilometrów na sekundę. Te, które znajdowały się teraz na wyposażeniu Ryski II, dopuszczały prędkość do zaledwie stu kilometrów na sekundę, ale to i tak przeszło dwa razy więcej niż poprzednie. Dzięki temu czas lotu mógł zostać skrócony do raptem dziewięciu miesięcy. Eryk modlił się, aby jego przyjaciel nie rozpadł się w próżni przy tej prędkości.
Korytarze biurowca pod hangarem wypełniała dreptanina pracowników różnych firm. Skojarzenia z pandemonium nachodziły wręcz same. Prawie jak na Wall Street, pomyślał Eryk. W drodze do wynajętego przez kapitan Nell biura, Eryk spotkał swojego byłego szefa, Juliusa.
– Eryk King! Kopę lat, ty wielki skurczybyku! – zagrzmiał tubalny głos Juliusa. Był on człowiekiem drobnej postury z haczykowatym nosem oraz uwydatnioną łysiną.
– Dzień dobry, panie Styk .
Eryk nie był zadowolony z tego przypadkowego spotkania. Julius Styk nie był jego najgorszym pracodawcą, lecz zawsze źle się czuł w jego obecności. Po części przez fakt, iż Eryk był bardzo wysokim mężczyzną, i było mu niekomfortowo wśród niskich facetów. Jakby miał coś, czego Bóg im poskąpił. Głównym jednak powodem niechęci była jego osobowość. Gdyby Eryk miał użyć tylko jednego epitetu, z pewnością byłby to makiaweliczny.
– Cóż cię sprowadza do tego piekła?
– Interesy, a cóż by innego.
– To tak jak mnie. Tak jak mnie – odrzekł Julius w zamyśleniu, po czym dodał: – A w jakim biznesie robisz?
– Logistyka pozaziemska.
– Interesujące, interesujące. A gdzie teraz lecisz?
– To informacja poufna. Mam nadzieję, że pan to rozumie, panie Styk.
– Rozumiem, rozumiem. Przecież jestem biznesmenem!
– Nie wątpię.
– Słuchaj no, King – Styk rozejrzał się nerwowo i kontynuował ciszej, prawie szeptem. – Nie chciałbyś trochę grosza zarobić?
– Niespecjalnie – odparł lekko już poirytowany Eryk.
– Kurna, ze względu na stare czasy. Bo miałbym małą prośbę.
– Ale ja…
– Będziesz może przelatywał przez kosmoport U.T. Musk?
– Nie wiem…
– Och, na pewno będziesz. Mają tam świetny bar Tesla Shock. Zapytaj barmana o Franka Smitha, i gdy się pojawi, podaj mu to – Styk wciska Erykowi w dłoń mały klocek i zaciska jego pięść.
Eryk, zdezorientowany tą niemal surrealistyczną sytuacją, stara się oddać klocek Juliusowi, lecz ten znika w tłumie.
– Styk, poczekaj! Ja niczego ci nie będę dostarczał!
Lecz słowa te nie dotarły do adresata. Eryk spojrzał na tajemniczy klocek i schował go do kieszeni. Ciekawe w co ten stary hochsztapler chce mnie wpakować, pomyślał, po czym udał się do biura kapitan Nell.

wtorek, 1 listopada 2016

Uran - rozdział 3

Bogactwo Eryka sprowadzało się do ogromnej ilości pieniędzy na jego koncie. Pochodził on z zamożnej rodziny Kingów, właścicieli firmy odzieżowej “Kings & Queens”. Ojciec chciał, aby jego pierworodny przejął stery nad firmą, lecz Eryka nie pociągała wizja wiecznych spotkań biznesowych i użeranie się z doradcami. Nie, Eryk żył przeszłością, w której świat nie był pogrążony w konsumpcjonizmie, życie było wolniejsze, a dusza była ważnym elementem człowieczeństwa. Zaczytywał się w starych książkach, oglądał wiekowe filmy oraz słuchał klasyków. Nawet gry wideo wyglądały niegdyś inaczej. Teraz liczy się adrenalina, mocna zabawa bez refleksji. Eryk nie mógł tego przełknąć, dlatego z reguły siedział zamkniętych w swoich czterech ścianach wchłaniając dawną kulturę. Miewał różne ulubione światy; bawił się przednio oglądając bądź też czytając wizję przyszłości w dziełach Dicka lub w Matriksie. Jak na razie nie grozi nam bunt maszyn, są wciąż zbyt głupie, stwierdził rozbawiony. Faworytem był jednak Dziki Zachód, a zwłaszcza jego bohaterowie: niedostępni, mroczni, ale dobrzy i sprawiedliwi. Krwawiący romantycy, jak ich nazywał w duchu. Takowymi byli także autorzy wielu piosenek – przepełnionymi pustką, szukający prawdziwej miłości i celu w życiu. Dziś już nikt nie boryka się z tego typu problemami. Coś ci nie pasuje? Zażyj pigułkę antydepresyjną. Eryk jednak lubił tę trzeźwość umysłu. Cierpiał, ale było to cierpienie świadomie. Wyciszenie tego równoznaczył z wywieszeniem białej flagi. Prawdziwym zwycięstwem jest udanie się w poszukiwaniu szczęścia. Dlatego w wieku dwudziestu lat postawił rzucić studia i ruszyć świat.
– Chyba oszalałeś! – ryknął ojciec.
– Synu, nie mówisz tego poważnie? – zapytała łamiącym głosem matka.
– Kocham was, ale nie chcę zajmować się rodzinnym interesem. Nie tego pragnę.
– Tradycja synu, tradycja! – ojciec niemal wpadł w szał.
– Słuchajcie, ja i tak zrobię co będę chciał. Kwestia tylko tego, czy będziecie chcieli mnie wspierać.
– A co z twoimi studiami?
– Zawsze mogę je wznowić. Choć wątpię. Rzygam już ekonomią.
Zapadła cisza. Erykowi przypomniała się z pewnego filmu scena, w której syn oświadczył rodzicom, że jest gejem. Dziś to coś zupełnie normalnego, po prostu kwestia gustu. Ale wtedy…
– Dobra, niech ci będzie – King senior przerwał milczenie. – Naturalnie nie mogę cię do niczego zmusić. Lepiej, żebyś w ogóle nie kierował firmą, miast kierować nią źle.
– Dziękuję, tato.
– Nie dziękuj, bo nie dostaniesz ode mnie ani grosza. Póki nie znajdziesz, jak to ładnie nazwałeś, celu w życiu, nie zamierzam cię dofinansowywać. Pieniądze będą ci tylko przeszkadzać. Jeśli jednak zdecydujesz się wrócić, moje drzwi będą zawsze otwarte.
Przez kolejne lata Eryk podróżował i łapał się różnej fuchy, szukając swojego celu i nabywając doświadczenia. Od prawie trzech lat był związany z załogą Ryski II. Jak na razie było to najdłużej zagrzane przez niego miejsce. Pół roku przed spotkaniem kapitan Nell, Eryk dostał e-mail, w którym poinformowano go, iż jego rodzice zginęli w ataku terrorystycznym zorganizowanym przez jeszcze wtedy niezidentyfikowaną komórkę. Mimo nagłego rozstania, Eryk utrzymywał rzadkie, lecz ciepłe stosunki z rodzicami. Głównie poprzez smartring, aczkolwiek udało im się kilkakrotnie spotkać. Wiadomość ta uderzyła go w niespotykany wcześniej sposób. Zawsze czuł wewnątrz siebie pewną pustkę, ale dopiero teraz poczuł czym jest prawdziwe nieszczęście. Rzucił wykonywane zajęcie i udał się w strony rodzinne. Prawnicy i doradcy biznesowi składali mu kondolencje, tak naprawdę chcieli jednak wiedzieć co zamierza zrobić z firmą ojca. Eryk oczywiście odziedziczył wszystko, bowiem nie miał innej bliskiej rodziny. Po siedmiu latach tułaczki wciąż nie miał ochoty bawić się w szefa firmy. Co więcej wstręt ten umocnił się po śmierci rodziców. Przez dwa tygodnie siedział załamany w rodzinnej willi. W końcu postanowił wziąć się w garść i poczynić jakieś kroki. Zwołał wszystkich prawników oraz zastępców ojca na konferencję. Los firmy powierzył tym drugim, a on sam został tylko cichym właścicielem. Upoważnił garstkę osób, aby nie zawracano mu głowy rzeczami, o których nie miał pojęcia. Za osiemdziesiąt procent spadku otworzył fundację charytatywną z siedzibą w rodzinnej willi, którą także powierzył w ręce zastępcom. Resztę pieniędzy przelał na własne konta i zakupił małe mieszkanie w centrum Nowego Jorku. Postanowił zakotwiczyć się gdzieś na dłużej. Kilka tygodni później spotkał w miejscowym barze kapitan Nell.

Targowisko rozpościerało się na obrzeżach Nowego Jorku. Zakupić tu można było niemal wszystko, zwłaszcza rzeczy sprzed lat. Dlatego Eryk był częstym gościem tego miejsca. Był miłośnikiem staroci, ale także przyciągał go unikalny klimat targowiska. Handlarze i zwyczajni ludzie, chcący pozbyć się śmieci zalegających ich domy – wystarczyło uiścić drobną opłatę za miejsce, a można było sprzedać niemal wszystko. Tego dnia udał się jednak do miejsca, gdzie udało mu się nabyć berettę.
– Witaj, Jack.
– A, witam, witam, panie Eryku.
Jack był niskim staruszkiem, któremu brakowało kilku zębów. Pamiętał jeszcze czasy Wielkiej Wojny, która spopularyzowała broń laserową. Jednakże podobnie jak Eryk, był zwolennikiem ołowiu.
– Dziś chciałbym zaopatrzyć się w coś specjalnego.
– Czyżby wybierał się pan na polowanie?
– Można tak powiedzieć. Tak, galaktyczne polowanie – odpowiedział w zamyśleniu.
– Coś na to poradzimy – po czym spod lady długi pokrowiec. – Oto karabinek M4A1 z całym dobytkiem. Wysuwana kolba, szyna taktyczna, kolimator, luneta oraz cztery pełne magazynki.
– Ślicznotka – stwierdził Eryk. – Jak z funkcjonalnością?
– Bardzo zadbana, sam ją kilka razy konserwowałem, dlatego te cztery magazynki powinny zostać opróżnione bez zacięcia.
– Biorę. Chciałbym dokupić amunicję do mojej beretty.
– Jasna sprawa. Pudełko wystarczy?
– Tak.
– Mam jeszcze coś, co może pana zainteresować. Walther ppk – Jack mały pistolecik samopowtarzalny.
– O, identyczny używał Bond.
– Kto?
– 007, brytyjski agent, który… – gdy zobaczył konsternację na twarzy Jacka, Eryk dał sobie spokój z dalszym wyjaśnianiem. – Eee, nieważne. Biorę wszystko.
– Świetnie! To będzie, niech policzę... sto pięćdziesiąt dwa tysiące ecoinów.
– Proszę – Eryk wykonał tradycyjny gest smartringiem.
– Poszło. Proszę dać mi pięć minut, a wszystko ładnie panu zapakuję.
– Dziękuję. I bez pośpiechu, Jack! – ale sprzedawca już zniknął.
Zrobiło się późno, pomyślał Eryk. Postanowił więc, że rozejrzy się jeszcze po targu pół godziny i uda się do swojego mieszkania. Jutro musiał spotkać się z kapitan Nell i sprawdzić, kogo ta szalona kobieta w końcu zatrudniła.