Pokazywanie postów oznaczonych etykietą książka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą książka. Pokaż wszystkie posty

środa, 19 października 2016

"Doktor Sen" Stephen King - części drugie mogą być czasem lepsze

     Lśnienie Kinga jest książką naprawdę zacną. Ale nie czarujmy się, ekranizacja Kubricka jest lepsza (choć wg niektórych była słaba, m. in. sam autor pierwowzoru kręcił nosem). Dlatego po kontynuację sięgnąłem raczej z obojętnym nastawieniem. Bardziej skusiła mnie promocja na twardą okładkę. “Doktor Sen” zaczyna się dość standardowo, czyli od wprowadzenia szarego bohatera, Danny’ego , który niestety wdał się w ojca i już od kilku lat ostro wali w kanał. Aż do pewnego incydentu, który nim nieco wstrząsa i postanawia wziąć się w garść. Po tym początku bałem się przydługiej opowiastki i o tym, jak protagonista walczy z alkoholizmem i przy okazji co chwilę się łamie. Ale nie, Danny ostro bierze się za siebie, dostaje odpowiedzialną pracę, zapisuje się do AA i znajduje sponsora, który krótko go trzyma. I to mnie zaskoczyło, bowiem King przyzwyczaił mnie do bohaterów, którzy do samego końca się staczają, a to przez swoje słabostki, a to przez zrządzenie losu. Tu jednak bohater zaczyna niemal jako bezdomny pijaczyna, by stać się kimś cenionym przez innych ludzi. Widać tu przemianę autora, którego bohaterowie są często jego własnym odbiciem. Bo chyba nie muszę wspominać jak to Stefan lubił wlewać w siebie alkohol i wciągać biały proszek. W Lśnieniu King był Jackiem, a opętany hotel Panorama jego nemezis, czyli nałogiem. Dziś jest Danielem, synem Jacka, który wygrał walkę z demonami. I jest to opowieść, moim zdaniem, dużo ciekawsza. O dziwo walka ta momentami bardziej angażuje, aniżeli boje z wampirami wysysającymi dusze(?) dzieci, które zostały obdarzone zdolnościami, którymi dysponuje m. in. Danny (czytanie w myślach, rozmawianie ze zmarłymi i takie tam sztuczki). W końcu to horror, więc ten wątek pojawić się musiał. Jest on poprawny i dodaje dreszczyku, choć jego finał nie powala. Z drugiej strony nie niszczy też klimatu, jak to zrobiło ostatnie 200 stron w także świetnej “Ręce mistrza”.

     Dlatego pragnę oświadczyć, iż póki co, jest to najlepsza książką, jaką dano mi było przeczytać ze stajni Kinga (z drugiej strony nie było ich aż tak wiele, zaledwie ok. 10 tytułów). Przy okazji, kilka tygodni wcześniej, miałem wątpliwą przyjemność zaznajomić z najgorszą, wg mnie, książką Kinga. Była to mianowicie pierwsza część sagi “Mroczna Wieża”. Ponoć sam King uważa tę serię za swoje opus magnum. Być może kolejne tomy są dużo ciekawsze, ale ja przy króciutkim “Rolandzie” cholernie się wynudziłem. Ani styl, ani historia, ani bohaterowie, nic tam mnie przyciągało. Powiem więcej, sztampą waliło od pierwszych stron. No po prostu nie. Nie zamierzam dawać szansy innym częściom, mam co czytać.



poniedziałek, 17 października 2016

"American Psycho" Bret Easton Ellis - dziwki, koks, zabijanie

     Jak żyję nie czytałem nigdy czegoś tak popieprzonego jak American Psycho. Bateman dostaje ode mnie koronę chorych pojebów. Do teraz nie wiem ile z jego zbrodni popełnił w rzeczywistości, a ile uroiło mu się we łbie. Nie zmienia to jednak faktu, iż opisy dokonywanych zbrodni są niepokojąco dokładne i napisane z takim spokojem, z jakim Bateman omawia strój, który akurat ma na sobie. Bo jak można bez emocji opisać, że wyrwało się język prostytutce, który ciepły leżał w dłoni, a rzucony na ścianę powoli zsuwał się po niej. Miejscami musiałem zrobić chwilę przerwy, aby zebrać myśli po opisanej masakrze. A nie należę do ludzi przewrażliwionych na punkcie przemocy. Te same emocje wzbudzały we mnie codzienne rytuały Batemana i generalnie cała doskonała pustka w jakiej żyli yuppies. Cholernie drogie ubrania i gadżety, jeszcze droższe restauracje oraz imprezy, masa koki i alkoholu, a o pierdoleniu (bo o uprawianiu miłości w tym wypadku mówić nie można) wszystkiego co się rusza nawet nie wspomnę.

     Oba te światy Batemana korespondują ze sobą w pewien sposób. Znieczulica na otoczenie, hedonizm, emocjonalne uwstecznienie, coraz potężniejsze żądze, których zaspokoić nie może żadna ilość pieniędzy, seksu, alkoholu, kokainy, czy przelanej krwi. Wydźwięk jest mocny, ale skrócenie książki wzmocniłoby efekt. Niestety w pewnym momencie opisy garniturów, spinek, koszul, skarpetek i majtek męczą. Mimo to warto, o ile masz jaja by sięgnąć po rollercoaster szaleństwa Patricka Batemana. Filmu jeszcze nie widziałem, ale słyszałem, że w porównaniu z książkowym pierwowzorem jest łagodny.


czwartek, 13 października 2016

"Player One" Ernest Cline - Pan Robot nie ufa już facebookowi

  Istnieją takie twory, które po obejrzeniu/przeczytaniu/przesłuchaniu myślimy sobie “to może być kultowe”. Taka właśnie myśl pojawiła mi się po przeczytaniu Player One. W nie tak dalekiej przyszłości genialny, acz aspołeczny bogacz tworzy grę sieciową o nazwie Oasis. Ta jednak staje się czymś więcej niż MMO w rozszerzonej rzeczywistości. Przez kryzys gospodarczy i generalnie lichy stan świata zewnętrznego, duża część populacji okopała się w Oasis. Takie Second Life pełną gębą. Główny bohater, Wade a.k.a. Parzival, mieszka w przyczepie z ludźmi, których nie znosi (i vice versa), nie ma rodziców, nie ma kasy, dlatego i on postanowił żyć i chodzić do szkoły w Oasis (sic!). Oraz zostać jajogłowym - poszukiwaczem wielkiego skarbu ukrytego w Oasis przez twórcę tegoż. Nie jest to zadanie łatwe, bowiem Holliday schował jajo bardzo sprytnie, i aby je znaleźć trzeba przejść przez trzy bramy, poprzedzone najróżniejszymi wyzwaniami. A jako, że Holliday był fanatykiem popkultury z lat 80-tych, to właśnie wiedza z tego okresu będzie potrzebna do wygrania.

I to właśnie te dwa aspekty czynią tę książkę interesującą. Przytłaczająca i niestety całkiem prawdziwa wizja przyszłości, w której prowadzimy dwa życia, a wygrywa to wirtualne. Już dziś żyjemy w czasach, gdy facebookowa interakcja pochłania nas coraz bardziej, a około społecznościowe aplikacje (twitery i inne snapchaty) jeszcze tylko pogłębiają ten stan. Na horyzoncie majaczy nam VR-owa rewolucja, która ma szansę być kolejnym krokiem ku urzeczywistnianiu wielu powieści Sci-fi (choć równie dobrze może okazać się klapą na miarę filmów w 3D). I nie ma się co dziwić, bowiem realne życie jest często dziełem przypadków i wypadków, na które nie mamy większego wpływu. W internecie jesteśmy własnymi bogami, kreujemy nasz wizerunek wedle uznania. W realu możemy być nudni jak niedzielna msza, ale w internecie stajemy się człowiekiem orkiestrą.

     Drugi aspekt, dużo mniej pesymistyczny, to, iż mamy do czynienia jedną wielką laurką dla lat 80-tych. Odniesień do gier, filmów oraz muzyki z tamtych czasów jest cała masa i dla kogoś, kto wtedy dorastał, łezka w oku nie raz się zakręci. Holliday (twórca Oasis) urodził się na początku lat 70-tych, dlatego kolejna dekada przypadła na jego nastoletnie lata, podobnie jak u autora książki, co może być krypto biografią tegoż. Zresztą poprzednie dokonanie pisarza pokazuje, że Ernest Cline jest prawdziwym geekiem. Był on scenarzystą do średnio popularnego filmu Fanboys, opowiadający o grupce przyjaciół, którzy chcą wykraść George’owi Lucasowi pierwszą część Gwiezdnych Wojen kilka miesięcy przed premierą. Robią to dla chorego kumpla, który ma nie dożyć premiery filmu. Całość także jest walentynką dla geeków z lat 80-tych oraz 90-tych.

     Przygody Parzivala czasami śmierdzą literaturą w stylu young adults, czyli typowym czytadłem dla młodzieży, którym fanem nie jestem. Mimo to jest to książka dla każdego, kto nie gardzi dobrym sci-fi i ma w sobie choć trochę geeka. Naturalnie są już przymiarki do ekranizacji, której się obawiam, ponieważ łatwo sprowadzić tę historię do stęchłego popcornu w stylu Igrzyska Śmierci. Z drugiej strony reżyserem ma być Spielberg, a za kamerą stanie Kamiński (tak, ten Kamiński), więc może nie będzie tak źle. Wracając do książki, to tak, uważam, iż za lat kilka Player One może stać się kultowy w pewnych kręgach. Dlatego nie czekać, tylko czytać proszę!